Historia

Jak zniszczono niezależny polski przemysł muzyczny. Historia prawdziwa

Jakub Krzyżański
Jakub Krzyżański
16.03.2016

Tym razem będzie nie o winylach, tylko o szelakach. I choć akcja tej historii rozgrywała się zaraz po II Wojnie Światowej, w czasach wielkiego optymizmu i odbudowy kraju, opowieść zdecydowanie nie należy do radosnych. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że pierwsze powojenne lata były epizodem w polskiej fonografii, który dziś śmiało można określić okresem widmo.

Podobne zamiary mieli ludzie odpowiedzialni za funkcjonowanie ówczesnego rynku muzycznego. Dla nich naturalną koleją rzeczy było przywrócenie sytuacji sprzed wojny. A warto wspomnieć, że oprócz słynnej polskiej Syreny Record, działały wtedy w kraju także filie największych światowych wytwórni: m.in. Columbii, Odeonu czy Parlophone. Nikt nie miał jednak wątpliwości, że wznowienie produkcji przez zagraniczne firmy było już w Polsce niemożliwe. Dlatego przedsiębiorcy musieli zacząć liczyć tylko na siebie.

Pierwszym bohaterem tej opowieści będzie Mieczysław Wejman – jedna z najważniejszych postaci polskiej fonografii. Jeszcze w czasie wojny nielegalnie tłoczył płyty na starych, ukrywanych matrycach Syreny, a w 1945 przeniósł ocalony sprzęt do Poznania, gdzie otworzył pierwszą w Polsce prywatną wytwórnię płytową Mewa, działającą przy ul. Kościelnej 17. Przedsiębiorstwo działało bardzo dynamicznie, lansując przebój za przebojem. Wejman dał się poznać również jako łowca talentów – odkrył m.in. Tadeusza Millera. Utwór „Kwiat Paproci” w jego wykonaniu, wydany na płycie Mewy w 1947 roku sprzedał się w jak na owe czasy rekordowym nakładzie 15 tysięcy egzemplarzy! Kolejną gwiazdą nagrywającą w poznańskiej wytwórni była Marta Mirska. Płyty wydawane przez Wejmana miały dwie wersje labela – jeden z Mewą, a drugi z napisem „Melodje”. Ceniono je za wysoką jakość dźwięku.

Tymczasem w Warszawie powstała kolejna prywatna wytwórnia. Założycielem był nikt inny jak Mieczysław Fogg. Jego lokal przy ul. Koszykowej początkowo mieścił kawiarnię, w której artysta codziennie dawał recitale. Jednak w roku 1946 otworzył tam wytwórnię Fogg Record. Maszynę do tłoczenia płyt dostał w prezencie od Ignacego Singera, przebywającego w Stanach Zjednoczonych. Był to wyraz wdzięczności za pomoc w wydostaniu się z getta i załatwienie ucieczki za granicę. Wytwórnia Fogg Record wydawała przede wszystkim płyty z repertuarem swojego właściciela, choć pod jej skrzydłami znalazł się również Chór Czejanda.

Trzecią wytwórnią, działającą na Śląsku był Gong, założony w 1946 w Krakowie, a następnie przeniesiony do Katowic. O tej firmie wiadomo najmniej. Mówi się, że płyty Gongu miały najgorszą jakość, ze względu na gorsze warunki studia nagraniowego. Mimo to, nagrania ze Śląska rozchodziły się jak świeże bułeczki wśród melomanów. Wytwórnia miała nawet swoje gwiazdy – Siostry Do-Re-Mi, najsłynniejszy wówczas kobiecy zespół wokalny.

Na koniec pozostało mi tylko wspomnieć o dawnym, przedwojennym Odeonie. W zachowanym budynku produkcyjnym przy ul. Płockiej 13 w Warszawie otwarto Polskie Zakłady Fonograficzne, w 1948 roku upaństwowione i przekształcone w Muzę. I właśnie to przedsiębiorstwo już wkrótce dosłownie zniszczy konkurencję...

Wydawać by się mogło, że wszystko zmierza ku dobremu, a polskie społeczeństwo wreszcie ma i kogo, i z czego słuchać. Ale sielanka trwała tylko kilka lat. Nastał rok 1950, kiedy nowa władza, już pewnie zadomowiona w Polsce, postanowiła ostatecznie rozprawić się z prywatną gospodarką. Wtedy też zlikwidowano Mewę, Fogg Records i Gong. Ale zaprzestanie produkcji to było zbyt mało. Postanowiono całkowicie zniszczyć 5-letni dorobek polskiej fonografii i całkowicie zatrzeć po nim ślady. Płyty już wytłoczone natychmiast wycofano ze sklepowych półek, a w zamykanych wytwórniach przeprowadzono gruntowne inspekcje. Najbardziej dostało się śląskiemu Gongowi. Jak pisał Filip Łobodziński:

"Wszystkie zalegające płyty i matryce perfidnie zniszczono i zadeptano, a szczątki szuflami zrzucano przez okno do podstawionej ciężarówki."

Melomani, którzy przed reformą zdążyli zdobyć płyty prywatnych wytwórni, prędzej czy później i tak się ich pozbyli. Wszystko przez perfidny przepis, który zezwalał na zakup jednego nowego krążka jedynie po oddaniu dwóch starych. Nie da się policzyć, ile tysięcy egzemplarzy z utworami Marty Mirskiej, Fogga, ale też z unikatowymi jazzowymi nagraniami poszło na przemiał. Przy likwidacji Fogg Records zniszczono nawet wszystkie katalogi wydawnicze firmy. Dlatego nie dość, że większość nagrań przepadła, to jeszcze po części z nich nie pozostał nawet ślad na papierze.

Śmiało można powiedzieć, że pierwsze lata socjalizmu w Polsce równie mocno zniszczyły pewien sektor polskiej kultury, co cała II Wojna Światowa. Miejmy nadzieję, że był to ostatni taki przypadek w naszej historii. 

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2024 Portal Winylowy. All rights reserved.