Historia

Stonesomania - czyli jak stałem się niewolnikiem Jaggera i Richardsa

Peter Herman
Peter Herman
18.11.2019
Pamiętam, że w Londynie strasznie wtedy lało. Jeden z tych makabrycznych, przygnębiających wieczorów, kiedy nie wiesz, co ze sobą zrobić. No i zadzwonił Keith. Sporo czasu go nie widziałem i przyznam, że byłem nieco zaskoczony telefonem. "Siemasz stary, co dziś porabiasz?" "Cześć! Nic, jak zawsze w taki beznadziejny wieczór!" "Dobra, nie marudź i pakuj dupę w autobus. Gramy dzisiaj z chłopakami o dziewiątej w Ealing. Będzie dobrze!" Zaśmiałem się dziko, bo wiedziałem, że kiedy Keith mówi, że będzie dobrze, to będzie dobrze. "Dobra! Będę na pewno! Wejdę?" "Spokojnie, pchaj się na chama, potem cię zgarniamy za scenę!" To było w 1962 roku, chyba w październiku, jeśli dobrze pamiętam.

Od samego początku...

W zasadzie niewiele osób kumało, o co im chodzi.

Ealing było speluną we władaniu sekty wyznawców jazzu. Często dochodziło tam do bijatyk między pijanymi fanatykami jazzu tradycyjnego a wyznawcami jazzu nowoczesnego, którzy z czasem przeistoczyli się w Modsów. Jedno ich łączyło: nienawidzili rock'n'rolla i rhythm'n'bluesa. Trzeba było utrzeć nosa tej skostniałej gawiedzi jazzowych purystów, którzy zaczynali dostrzegać zagrożenie. Czuli nadchodzącą falę, ale za cholerę nie wiedzieli, z której strony ich zaleje.

Wracając do samego klubu, jego bebechów - była to prawdziwa speluna. Nie mieli nawet sceny, tylko jakiś ciemny kąt. Przy pełnej sali było tak duszno, że z sufitu ciekła woda i jedyne o czym się myślało, to czy piec jest dobrze uziemiony, bo jak cię kopnie, to będzie po zawodach - jak mówił Keith. Ale to nie miało żadnego znaczenia! Grunt, że ktoś chciał ich słuchać, reszta to nieistotne gadanie. Bracie, gramy bluesa z Chicago. Jeśli będziemy robić to konkretnie, wreszcie Londyn otworzy oczy i uszy na pełzające jeszcze Novum zza wielkiej wody.

Kolekcjonerska pasja

Z chęci podzielenia się z wami kolekcjonerską pasją postanowiłem napisać kilka słów. Nie będzie łatwo, na pewno nie będzie tego mało, ale postaram się was nie zanudzić.

Mam świra na punkcie wczesnego okresu The Rolling Stones. Od roku 1963 do końca lat 70. Najwcześniejszy, dziki okres, czyli lata 60. to dla mnie nie lada gratka. Zawsze jestem sparaliżowany, kiedy wpada mi w ręce stare wydanie debiutu, singli czy EPek z tamtych czasów. Zapach i poligrafia okładek... Znak DECCA jest dla mnie magią. Jest w czym wybierać. Wenezuelskie EPki, tureckie single, meksykańskie albumy, amerykańskie siódemki do szaf grających. Mogę w tym siedzieć godzinami!

Dzisiaj wprowadzę was w klimat i zapach tego wariactwa. Potem postaram się usystematyzować swoje opowiastki i opiszę kolejne wydawnictwa, zaczynając od singli, których była cała masa. Bez przerwy odkrywam coś nowego. Jest spora ilość bardzo poszukiwanych płyt, które nagle zniknęły z rynku lub nawet nie zostały na niego wypuszczone. Skończyły swoją podróż jeszcze w wytwórni, bo na przykład zdjęcie na okładce było nie do przyjęcia. Tak było z singlem „Street Fighting Man” w Stanach w 1968 roku.  

Jest o czym pisać, choć to tylko jedna kapela. Sam nie wiem, czy nie porywam się z motyką na słońce. The Rolling Stones to już instytucja, pomnik, monolit. Po prostu kawał historii. Wszyscy o tym wiedzą i nie podlega to dyskusji. Jedni ich lubią, inni nie bardzo. Jak to w życiu. Kolesie grają bez przerwy od roku 1962 do dzisiaj, co jest fenomenem samym w sobie. Stąd moje obawy, czy podołam.

Od 1963 roku, czyli od wydania pierwszego singla „Come On”, do dzisiaj ukazały się tysiące tytułów, wydań, kompilacji, EP'ek na wszelkiego rodzaju nośnikach. Ja ograniczam się tylko do wydań brytyjskich, czyli oryginalnych. Opowiem wam o wybranych albumach i singlach z lat sześćdziesiątych (które lubię najbardziej), i których kolekcjonowaniu poświęciłem najwięcej energii.

Przez całe lata sześćdziesiąte media kreowały swego rodzaju wyścig, wręcz bitwę, miedzy The Rolling Stones a The Beatles. Prawda jest znacznie ciekawsza: nie byłoby Stonesów, gdyby nie ich oponenci z Liverpoolu.

Spójrzmy na historię podpisania kontraktu płytowego z wytwórnią DECCA, której przedstawicielem był niejaki Dick Rowe. Zasłynął tym, że wcześniej odrzucił nieznaną grupę, the Beatles, wydając opinię, że nie ma ona najmniejszych szans na sukces. Historia pokazała, jak bardzo się pomylił. Tym razem, kiedy sam George Harrison opowiedział mu o nowej, niesamowitej grupie z Londynu, koleś nie oponował nawet przez sekundę. Zjawił się na koncercie w klubie Crawdaddy. Ten moment można uznać za oficjalny początek kariery The Rolling Stones.

Od 1963 roku wytwórnia DECCA wydała 30 singli, 27 singli eksportowych, 3 EP'ki, 4 EP'ki eksportowe, 11 albumów i 7 eksportowych albumów zespołu. Mówię tutaj jedynie o albumach i singlach wydanych w UK. Oddzielną sprawą są albumy wydawane na rynek amerykański. To już pozostawię na drugą cześć artykułu. Dziesięć z jedenastu albumów wydanych było w wersji mono, dziewięć w wersji stereo.

Na początku lat sześćdziesiątych najbardziej popularnym miksem był miks mono. Dlatego spora część albumów stereo była wydana w malutkich nakładach. Przez to są najbardziej poszukiwane przez kolekcjonerów na całym świecie. Tyczy się to zwłaszcza albumów z początkowego okresu, takich jak „Out of Our Heads” czy „Aftermath”. Odwrotnie jest z „Beggars Banquet” i „Let it Bleed”, gdyż zdobycie ich w wersji mono jest wielkim osiągnięciem.

Label

Jeśli chodzi o labele wytwórni DECCA sprawa nie jest skomplikowana. Od roku 1963 do 1969 roku mamy do czynienia z tzw. Unboxed DECCA, czyli otwartym logo. Od 1969 roku wytwórnia wprowadza nowe logo - Boxed DECCA. Pierwszym albumem z nowym logo był wydany w 1969 roku album „Let it Bleed”. Ciekawostką jest fakt, że można znaleźć egzemplarze albumu, które posiadają stare logo (Unboxed) na stronie A, natomiast nową wersję (Boxed) na stronie B.

Albumy mono posiadały label w kolorze czerwonym, natomiast stereo w kolorze niebieskim. Sytuacja uległa zmianie w 1966 roku, kiedy pojawiły się labele w kolorze zielonym (stereo) i jasno-niebieskim (mono). Tyczy się to tylko albumów „Big Hits (High Tide And Green Grass)” oraz „Their Satanic Majesties”. Później wydawnictwo powróciło do starych kolorów: czerwonego i niebieskiego. Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia.

Jasne jest, że im mniejszy nakład, tym album czy singiel z kolekcjonerskiego punktu widzenia zyskuje na wartości. Generalnie rzecz biorąc większość oryginalnych albumów jest dostępna bez większych problemów. Głębiej musimy pokopać jedynie w wypadku opisanych tu albumów stereo lub w wersjach eksportowych np. „Flowers” - album wydany na rynki europejskie czy „Have Seen Your Mother Live” z 1966 roku wydany na rynek skandynawski i europejski (w zasadzie niedostępny na rynku brytyjskim).

Podobnie ma się sytuacja z singlami i EP'kami. Najbardziej poszukiwany singliel wydany w UK, „Poison Ivy/Fortune Teller”, który miał być drugim singlem grupy, został jednak w ostatniej chwili wycofany. Do dzisiaj istnieją tylko wersje promo. Jeśli akurat ktoś ma 1500 - 2000£ na zbyciu, to polecam!

Jak to wyglądało kiedyś

No cóż... Prawie tak samo jak dziś. Banda wariatów spotykała się u kogoś, gadała o numerach matryc, okładkach i zawartości muzycznej. Dyskusje trwały godzinami! To było coś niesamowitego.

Keith poznał Micka dzięki temu, że tamten miał kilka albumów pod pachą. Pewnie w innym wypadku nawet by do niego nie podszedł. Teraz jest dużo łatwiej. Globalizacja, internacjonalizm, internet, Discogs, wszystkie platformy muzyczne świata. Dostęp jest w zasadzie nieograniczony. Sky is the limit.

Mick znał wszystkich. Serio, nie ściemniam. Już na samym początku pisał do samego Marshalla Chessa, bo wywąchał gdzieś, że można kupować płyty bezpośrednio ze źródła, czyli Chess Records z Chicago. Miał gość łeb, nie powiem. Zawsze mi to imponowało. Dobrze było się z nim trzymać, zwłaszcza w czasach, kiedy płyty bluesowe w Anglii były czarnym złotem. Trzeba było mieć swoje tajne kontakty w podziemiu. Bez tego ani rusz. Dzięki Bogu w Londynie nie było zbyt wielu fanatyków czarnego bluesa, ale i tak trzeba było bezustannie węszyć. Często wymagało to nie lada sprytu.

Albumy

Jeśli chodzi o albumy, najbardziej poszukiwanym jest debiutancki album grupy z 1964 roku. Chodzi tu jednak tylko o pierwszy press, posiadający inną wersję utworu „Tell Me”, trwającą 2 minuty i 52 sekundy. Ta wersja demo znalazła się na albumie przez pomyłkę. Pewna ilość jednak została wytłoczona i trafiła na rynek. Przyznam, że jest moją obsesją wreszcie trafić na ten album. Przez lata obejrzałem setki Jedynek, ale tej nigdy nie widziałem. Lecz nie poddaję się w poszukiwaniach! To jest właśnie piękno kolekcjonerstwa. Cały czas jest coś, co chcemy zdobyć. Im głębiej wchodzimy w temat, tym więcej ciekawostek się pojawia.

Kolejnym poszukiwanym albumem jest mój ulubiony – „Their Satanic Majesties Request” z 1967 r. Album ten wzbudza mieszane uczucia wśród fanów grupy. Wielu krytyków określa go mianem nieudanej kopii „Sgt. Peppers Hearts Club Band” Beatlesów. Według mnie jest to bardzo krzywdząca opinia. Faktycznie jest sporo podobieństw, choćby okładka tego samego autora, klimat, etc. Musimy jednak pamiętać o czasach, w których powstał album. Rok 1967, lato miłości, swingujący Londyn, psychodelia. To wszystko niewątpliwie wpłynęło na kształt albumu. Naturalnie wszyscy inspirowali się wszystkimi.

Co takiego jest w tym albumie i czego poszukują kolekcjonerzy?

Jest to oryginalne pierwsze wydanie mono pierwszego miksu. W wersji stereo wykorzystano już zupełnie inny miks. Późniejsze wydania mono niestety wykorzystywały już miks stereo przerobiony na mono. Z bliżej niewyjaśnionych powodów wytwórnia użyła pierwszego miksu mono tylko w pierwszym tłoczeniu albumu, co mnie trochę dziwi, ponieważ brzmi naprawdę rewelacyjnie, deklasując wersję stereo.

Jeśli chodzi o wybór pomiędzy mono i stereo, bez zastanawiania mówię: mono! Te wersje brzmią najlepiej. Klarowność, czystość i naturalność po prostu powalają. Był to, jak już wcześniej wspomniałem, dominujący format w latach sześćdziesiątych, wiec jemu poświęcano najwięcej uwagi.

Kolejnym obiektem westchnień płytozbieracza jest promocyjny album z 1969 roku, wydany w UK i USA tylko na potrzeby stacji radiowych. Jeśli wersję amerykańską można jeszcze od czasu do czasu znaleźć, tak wersja brytyjska pojawia się już tylko w domach aukcyjnych i osiąga niebotyczne ceny. Mówię o albumie „Promotional Album” w charakterystycznej okładce z czarno-białym zdjęciem zespołu. Album wydano w nakładzie 200 egzemplarzy - 100 na rynek brytyjski i 100 na rynek amerykański. To jest prawdziwy Złoty Graal zbieraczy płyt Stonesów.

Single

Dokładnie 2 maja w studiu Olympic Sound Studio w Londynie grupa zarejestrowała swój pierwszy singiel „Come On/I Want To Be Loved”. Następny miał być „Poison Ivy/Fortune Teller”, został jednak, jak już pisałem, wycofany.

Z kolejnym singlem też związana jest historyjka, która zadecydowała o jego oryginalności. Chodzi mianowicie o błąd, który pojawił się na pierwszym wydaniu, ale został dosyć szybko poprawiony na późniejszych. Chodzi o “I Wanna Be Your Man/Stoned”. W pierwszym pressie, w tytule, zamiast „Stoned” pojawił się tytuł „Stones”. Osoby zajmujące się drukiem i poligrafią były przekonane, że tytuł musi być taki, skoro grupa nazywa się Rolling Stones. Poza tym słowo „stoned” oznacza naćpany, upalony, więc byłby to skandal. I bez skandalu się nie obyło.

Szczerze mówiąc niewiele więcej dzieje się w brytyjskich wydaniach Stonesowych singli. Oczywiście największą wartość posiadają wersje demo. Poza tym reszta jest zwyczajna. Standardowe koperty DECCA. To dziwne, ale Brytyjczycy nie stosowali tzw. picture sleeves, czyli okładek ze zdjęciem, które nierzadko są bardzo oryginalne i poszukiwane. Były wyjątki, jak choćby „Jumping’ Jack Flash”, ale ukazywały się bardzo rzadko.

Natomiast wydania zagraniczne to niesamowicie barwny wszechświat okładek, wzorów, labeli. O tym jednak opowiem w kolejnej części.

Jak sami widzicie, temat jest tak obszerny, że ciężko wybrać o czym pisać. Już teraz zapraszam na następne części!

 Peter Herman współpracuje z Psychosondą oraz prowadzi sklep z winylowymi rarytasami Orthodoxrecords.

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2024 Portal Winylowy. All rights reserved.