Wywiady

Kadavar

Maciej Złoch
Maciej Złoch
08.12.2014

O stonerze, krautrocku, trasie po USA oraz winylowej kulturze rozmawiamy z frontmanem Kadavar Lupusem.

Maciej Złoch: Na początku chciałbym zapytać, jak przebiega u Was proces pisania numerów i nagrywania?

Christoph „Lupus“ Lindemann: Wiele podróżujemy, więc mamy sporo czasu w busie, dzięki temu możemy zbierać pomysły bezpośrednio nagrywając je na laptopa. Potem wracamy do naszego studia w Berlinie, w którym nagrywamy płyty. Tam tworzymy demówki, pozwalamy kawałkom rozwijać się, żyć własnym życiem. Słuchamy ich tydzień później i zmieniamy, aż będą nam się bezdyskusyjnie podobać. Wtedy nagrywamy je na poważnie. Tak to pokrótce wygląda, wszystkim zajmujemy się sami.

A w studio jammujecie?

Nie jesteśmy jammującą kapelą, jesteśmy na to zbyt niemieccy, prawdopodobnie tylko ludzie z Ameryki potrafią to robić (śmiech). Nie jestem fanem jam sessions, nie wydaje mi się, abyśmy kiedykolwiek napisali dobry kawałek podczas takich sesji. Lubię, kiedy ktoś przychodzi z jakimś riffem, a kapela może go ogrywać, no ale to dłubanie na podstawie czegoś, co już wcześniej powstało. Kiedy wszyscy zaczynają sobie coś tam brzdąkać, zaczynam się martwić i nudzić po chwili, dlatego nie lubię takich rzeczy. My pracujemy na podstawie struktur i pomysłów, nad którymi potem siedzimy wspólnie.

Drugi album nagrywaliście w całości na setkę?

Tak, nasz koncept polegał na uchwyceniu większej ilości energii, którą generujemy podczas grania na żywo. Nasz pierwszy album prawdopodobnie brzmi bardziej vintage’owo, ale ma mniej pazura. Użyliśmy analogowej aparatury, 8 mikrofonów na wszystkie instrumenty, gary, bas i gitary. Wokale nagrywałem osobno, bo jednak podczas rejestracji muszę skupić się na swojej gitarowej robocie. Kawałki nagrywaliśmy po jednym dziennie, w sumie mieściliśmy się w 7 podejściach, po czym wybieraliśmy najlepsze. W jednym z numerów nasz perkusista dodał partię organów, ale nigdy nie używamy ich live.

Wasz perkusista Christoph „Tiger“ Bartelt jest również producentem muzycznym, to była naturalna kolej rzeczy, aby pracował nad waszym materiałem?

Na pewno najtańsza (śmiech). Mamy własne studio, więc czemu mielibyśmy iść gdzie indziej i wydawać niepotrzebnie kasę? Zamiast tego, woleliśmy dokupić trochę wyposażenia do naszego studio i zrobić wszystko po naszemu. Możemy nagrywać ile nam się podoba, ćwiczyć ile nam się podoba i to wydaje się być dla nas najlepszym rozwiązaniem.

Wierzę, że często jesteście nękani pytaniami jak Black Sabbath czy Hawkwind zainspirowało wasz band. Ja słyszę wpływ Blue Cheer i Grand Funk Railroad...

Tak, z całą pewnością większy niż Sabbaci. Dla nas „Grand Funk Live Album” jest arcydziełem, punktem odniesienia, celem, do którego chcemy dążyć, ponieważ uważam, że nie ma lepszego albumu, na którym power trio grałoby taką muzyką. Co więcej? MC5 - dla mnie również wczesny punk rock, ponieważ ja się szybko nudzę i potrzebuję dużego zastrzyku energii. Moim zdaniem MC5 czy Iggy Pop mieli o wiele więcej energii niż inne zespoły. A z drugiej strony masz przecież takie kapele jak Deep Purple, gdzie grali wirtuozi swoich instrumentów, Led Zeppelin no i dochodzimy też do Black Sabbath. Jednak nie uważam, żebyśmy aż tak mocno byli pod wpływem Sabbathów, już prędzej wymieniłbym tu Pentagram.

W Niemczech macie prężnie działającą scenę psychodelic/stoner. Myślisz, że krautrock miał na to wpływ?

Mam nadzieję. Lata 60-te i powiedzmy późne 70-te były bardzo owocne w Niemczech. Bardzo dużo się tam wtedy działo. Kraftwerk, Neu, Can, Tangerine Dream i Klaus Schulze, Eloy. Nic podobnego wcześniej tak nie brzmiało, może od czasów Silver Apples. Cała nowa muzyka, którą znamy dzisiaj, czerpała garściami z dobytku tamtych lat w Niemczech. Z tego powodu uznani wykonawcy jak np. David Bowie przenieśli się do Berlina w latach 80-tych, aby dowiedzieć się, jak ukręcić ten sound. Myślę, że Niemcy wiedzą, jakim dziedzictwem zostały obdarowane, nie tyczy się to tylko sceny stonerowej.

Koncertowaliście po Stanach, możesz wskazać różnicę między graniem w Europie?

Ameryka jest o wieeeele większa od Europy, więc musisz jeździć sporo. Myślę, że podczas tamtej trasy to zrobiliśmy tak z 42 tysiące kilometrów. Jeżeli ktoś kojarzy Cię na wschodnim wybrzeżu, to nie znaczy, że musi kojarzyć cię na zachodnim. Wszędzie, gdzie jedziesz, musisz „kupić” publiczności swoim występem. Byliśmy w Nowym Orleanie dwukrotnie. Nie wygląda to tak różowo jak na filmach, mają tam ciężką sytuację. Rasizm, czarni nienawidzą się z białymi, co wynika z zaszłościami związanymi z niewolnictwem w przeszłości. Byliśmy też w Seattle, które obok Portland, jest chyba moim ulubionym miejscem na zachodnim wybrzeżu. Rzeczywiście jest inaczej, ludzie są inni, promotorzy są inni. Ale trasa po Stanach jest ekscytującym wydarzeniem, zawsze, gdy wracamy tam, robi się coraz lepiej i lepiej. Warunkiem jest wypruwanie sobie żył do granic możliwości, bo nikt na początku cię nie zna i nie za bardzo go obchodzisz. No ale to normalne, ja w każdym razie kocham tam być i mam nadzieję, że wrócimy do USA najszybciej, jak będzie to tylko możliwe.

Colour Haze przyznali kiedyś, że mieli czasy palenia tony jointów podczas prób i nagrywania, ale przeszło im po latach. Czy miękkie narkotyki mogą wpłynąć na kreatywność?

Tak, mogą - zarówno w dobry jak i zły sposób. Myślę, że trawa jest dobrym umilaczem czasu podczas jammowania z kumplami, ale jest zabójcza w procesie pisania piosenek. Ponieważ gubisz się w pewnym momencie, przestajesz być skoncentrowany i skupiony. Oczywiście to jest część muzyki, część tej sceny, część całej idei, ale musisz wiedzieć kiedy i gdzie możesz sobie pozwolić. Wiesz, jeśli jesteś odbiorcą takiej muzyki na koncercie - jest naprawdę świetnie, ale ja nie mógłbym wejść na scenę i zagrać uspawany jak bąk, ponieważ popieprzyłbym zbyt dużo rzeczy.

Wydajecie Waszą muzykę na winylach, sami też jesteście analogowymi świrami?

Takie było założenie od początku, nagrywamy wszystko analogowo i uważamy, że taka muzyka nabiera charakteru i kopie dupę na winylu. Poza tym nikt z nas nie ma nawet odtwarzacza CD w domu, ale oczywiście słuchamy muzyki w mp3. Spotify czy iTunes też nie są nam obce z prostego powodu - nie możesz targać ze sobą płyt (śmiech). Przede wszystkim brzmienie jest inne, lubię ten ciepły, przyjemny sound winyla. CD jako nośnik umiera w coraz szybszym tempie, tak jak kiedyś kasety. Ostatnio kupiłem laptopa, który nawet nie miał napędu, a ja przez chwile zachodziłem w głowę, gdzie do cholery jest to miejsce, gdzie mógłbym włożyć CD (śmiech). Sami sprzedajemy więcej czarnych krążków niż płyt CD, do tego rodzaju muzyki jest to świetny nośnik.

Masz jakieś specjalne skarby w swojej kolekcji? 1st pressy, kolorowe płyty?

Nie jestem jakimś wielkim freakiem jeśli chodzi o dzisiejsze kapele, oczywiście kupuję te płyty, ale nieszczególnie interesują mnie kolorowe wydania. Mimo wszystko wolę czarny krążek, nie potrzebuję żółtego, niebieskiego czy różowego. Zbieram krautrockowe rzeczy, próbuje szukać pierwszych wydań, albo chociaż oryginalnych tłoczeń na pchlim targu, w komisach z płytami, w internecie. Mam też dużo heavy-psychodelii z Anglii z późnych lat 60.

Powinieneś sprawdzić "Krywań, Krywań" Skaldów - polski psychodeliczny folk z 71 roku...

Skaldowie? Musisz mi zapisać. Mam też stare nagrania kapel z Węgier, Czech, Turcji czy Grecji. Z polskiego stonera znam Belzebong.

Dlaczego w/g Ciebie wróciła moda psychodelicznego rocka?

Może dlatego, że muzyka faluje jak sinusoida, coś powstaje, przemija, a na końcu znowu wraca. Punk rock był w latach osiemdziesiątych, nadeszła nowa fala, potem było bardziej cyfrowo, brytyjski pop, który też odnosił się do tamtych lat. Nagle ludzie znudzili się tym i zespoły rockowe ponownie wróciły. Myślę, że odkąd pojawił się Graveyard, można mówić o odrodzeniu się sceny psychodelicznej czy przynajmniej retro rockowej. Czy Blues Pills, którzy są teraz na topie i całkowicie na to zasługują. Jeżeli jesteś na 4 miejscu w TOP 10 sprzedanych albumów w Niemczech przez 2-3 tygodnie, jest to najlepsza rzecz, jaka mogła się przytrafić tobie czy całej scenie. Nie wiem jak w Polsce, ale u nas nikt nie wie nawet, jakie albumy są na best-sellerowych listach, bo nikogo nie obchodzi gówno, jakie zazwyczaj tam figuruje.

Na koniec z innej beczki, lubicie piłkę nożną?

Lub... widzę co tu zrobiłeś, cieszcie się, cieszcie, raz wam się udało (śmiech).

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2024 Portal Winylowy. All rights reserved.